czwartek, 8 października 2015

Ciesz się swoimi problemami. Już nigdy możesz ich nie mieć.


Szpitalna sala poporodowa, tak zwana dwójka. Wybudza mnie głos. Po jego tonie i wypowiadanych treściach jestem w stanie się domyśleć, że jest to głos teściowej mojej współsalowej poporodowej, którą poznałam o szóstej rano, kiedy to dokoptowali mnie do niej po moim porodzie. Patrzę na zegarek. Siódma czterdzieści.
A teściowa z pełną energią od rana rozprawia na temat przemeblowania.
Moim zdaniem te fotele nie mogą stać tam, pod ścianą. Powinniście je przesunąć pod okno. Wtedy meblościankę dalibyście w ich miejsce, stół w miejsce meblościanki, będzie idealnie. Tylko ten telewizor. Poczekaj, zaraz coś wymyślę.
Bierze kartkę, rysuje, myśli, wydaje się, że zna rozwiązanie. To znaczy, zna je na pewno, a innych rozwiązań, w sensie tych nie swoich, nie przyjmuje do wiadomości. To akurat stereotypowy przypadek teściowej.
Dlatego moja współsalowa poporodowa tylko przytakuje, zdaje się, że się poddaje. Szczerze, przy tym teściowym temperamencie sama bym się poddała, szczególnie, że nosz kurde! kto w sali poporodowej omawia przemeblowanie salonu? Na szczęście dziecko zaczęło płakać, więc temat zmienił się i teściowa wykładała teraz swoją ogromną wiedzę na temat karmienia piersią, jakże znowu w myśl stereotypu: a Ty masz w ogóle pokarm? Może masz za mało, a może w ogóle nie jest wartościowy. Uważam, że nie masz pokarmu.
Tymczasem dziecko mojej współsalowej poporodowej było przy piersi dwadzieścia minut i zasnęło nomen omen jak bobas.Teściowa poszła. To była moja teściowa. Powiedziała wyjaśniająco współsalowa poporodowa. Wiem. Odpowiedziałam w myślach i podobnie jak moja progenitura, zasnęłam.
Po południu przyszedł w odwiedziny mąż mojej współsalowej poporodowej.
Nie wierzyłam własnym uszom, ale oni też rozmawiali o przemeblowaniu salonu. Długo i intensywnie. Myślę sobie, przejebane. Pewnie łóżeczka nie mają gdzie postawić, pewnie kawalerka i nawet kwiatek na parapecie z żałością patrzy, i się gniecie. Aż mi się głupio zrobiło, że w myślach ich sarkazmem zjadałam za te pogaduchy.
Tymczasem mąż współsalowej poporodowej wypowiedział zdanie, które postawiło do pionu każde moje wyobrażenie na temat ich mieszkania.
Kochanie, jakkolwiek nie powiesimy tej szafki, telewizor i tak się nie zmieści. Nawet jak regał przestawimy. Mamy za duży telewizor. No ale jakoś trzeba będzie go zmieścić.
Jakie tam łóżeczko, kawalerka. Dżizas.
Kochanie, (zwracam się ja do mojego osobistego męża) kiedy my do cholery kupimy za duży telewizor albo jakikolwiek?
Nie chciałabym porównywać mojej córki, drugorodnej po synu, do sprzętu RTV, ale wtedy, w pierwszej dobie jej życia, kiedy nic nie robiła tylko smacznie spała, pomyślałam sobie, że czasami przychodzi moment, kiedy uświadamiasz sobie, że coś, co było marzeniem może przerastać Twoją przestrzeń życiową. I zmieniasz wszystko, żeby się dopasowało, żeby się poukładało, zgrało z każdym elementem Twojej codzienności. Chociaż nie zawsze Ci odpowiada każda ze zmian.
Szafy, ciuszki, bajzel w domu, jasna sprawa. Ale ile psychicznych przemeblowań będę musiała dokonać, żeby ją, córkę, dopasować do naszego świata? Dotarło to do mnie i poraziło. 
Mleko z cyca się rozlało. I patrzyłam w nią jak w telewizor.