poniedziałek, 4 stycznia 2016

Ile waży dziecko?


Urodziłam prawie cztery kilo żywej wagi (w gruncie rzeczy była to najmniejsza fasoleczka świata, bezbronna, słodka i nasza). Skulone, trzęsące się z zimna po wyjściu z brzucha i wystraszone dziecko, zdane tylko na matkę i ojca. Proszę nie wchodzić nam w kompetencje, nasze dziecko nie jest zdane na niczyją łaskę. Jemu wystarczy kilka powszednich rzeczy do funkcjonowania, a przede wszystkim moje i męża ogromne kochanie. Tego nic mu nie zastąpi. A Pan Szef firmy, do której wróciłam po urlopie zwanym macierzyńskim, zabierał nam to sukcesywnie każdego dnia. To przez Pana Szefa nasze życie zmieniło się w codzienność nie do zniesienia, w gadanie po pracy o pracy, która przestała być tego warta. I to przez Pana Szefa znienawidziłam mój kochany pełniutki etat, który był kiedyś moją pasją, i przez Pana Szefa nie mogłam spędzać z dzieckiem tyle czasu ile bym chciała. Przez Pana Szefa zastraszanie mnie, demotywowanie mnie i z góry założenie, że mając dziecko jestem pracownikiem gorszej kategorii. Dlatego zdecydowałam, że to jest najwyższy czas, żeby odejść i zająć się życiem, Panie Szefie. I przestać żałować, że poświęciłam pół roku z życia mojego dziecka, pół roku milowego w jego rozwoju dla udowadniania Panu, że kobieta po ciąży ma więcej mózgu i siły niż niejeden facet. 

Historia jakich wiele. Kobieta zdała test ciążowy na dwie kreski, zawiadomiła pracodawcę, pełny etat wykonywała wydajnie do ósmego miesiąca ciąży, odbyła poród (cóż, robiła przyjemniejsze rzeczy w życiu, ale nic nie było lepsze w skutkach). Po porodzie wpadła w ramiona ZUS-u, bo jej umowa o pracę wygasła wraz z przecięciem pępowiny. Rozpoznanie ciąży nastąpiło w niewygodnym dla przyszłej matki okresie, czyli na umowie na tak zwany bardzo ściśle określony czas, dlatego zażaleń wnosić się nie dało, Szef nasz Pan, Pan Szef się zna. Umowa do dnia porodu. Firma to Twoja matka, matko! Tylko w głowie mnożyło się pytanie co dalej? co dalej? co dalej?

Kompetencje przyszłej mamy są olbrzymie, jej chęci, zapały, każde działanie naznaczone pasją – zatem bez dwóch zdań: chcemy Panią! Chcemy Panią tuż po podstawowym urlopie zwanym macierzyńskim, po tym sześciomiesięcznym, byle nie dłuższym! Chcemy Panią od razu!
I chcieli. Bo się mama trochę prosiła. Bo koleżanka z działu odeszła, ta ważniejsza szczeblem, więc i stanowisko zwalniało się bardziej wymagające, a mama lubiła wyzwania. A gdyby tak koleżanka nie odeszła? Może by już wtedy tak bardzo mamy nie chcieli. Niezależnie od tego, co Pan Szef miał na myśli, mama wróciła do pracy z dziwnym przeświadczeniem, że musi udowodnić więcej, że musi pokazać się od jeszcze lepszej strony, że będzie bardziej wydajna, żeby Pan Szef nie żałował swojej decyzji, że musi pokazać, że matka potrafi zarządzać nie tylko okołoniemowlęctwem.

Minął termin składania w ZUS-ie wniosku o przedłużenie urlopu mało wypoczynkowego, zwanego rodzicielskim. Stres opadł, bo przecież mama wraca do pracy, bo chcieli ją, nieważne czy naprawdę czy tylko udawali, ale chcieli! I kiedy droga na rodzicielski była już zamknięta, mamie przedstawiono nową umowę o pracę z nowymi warunkami, które wcale nie były lepsze i nawet nie były takie same jak przed ciążą, i nawet w małym procencie nie przypominały obiecywanych kwot. Jak to? Mama żąda spotkania, żąda wyjaśnień.

Powinna się Pani cieszyć, że ma Pani pracę.

Standardy, Panie Szefie, zna Pan na pamięć. I bajkę o mniejszej wydajności matek. Taka wisienka na tym gorzkim torcie, który ledwie da się przełknąć.

Peter Lindbergh

W tym momencie mama zaczęła współczuć każdej kobiecie obcującej z Szefami mieszczącymi się w tych kategoriach skurwysyństwa. Mama pozostała bez wyjścia, z obietnicą, że po kwartale ocenione zostaną jej wyniki pracy, które będą mogły wpłynąć na ewentualne negocjacje wynagrodzenia. Więc mama się przez kwartał czerpała psychicznie i fizycznie, obmyślając z dzieckiem na rękach strategie działań w firmie, które wdrażała po nieprzespanych nocach. I wniosła o kolejne spotkanie. 

Podwyżka? Za Pani wyniki mogę Pani co najwyżej zrobić pyszną kawę, podwyżki jednak nie będzie, bo cóż, ma Pani mniejszą prowizję, ale ma Pani pracę. Nie każda kobieta w Pani sytuacji ma to szczęście (no naprawdę, Panie Szefie dziecko to jest TAKA SYTUACJA, że Panu się w głowie nie mieści). Panie Szefie, chyba się nie zrozumieliśmy, ja nie proszę o podwyżkę, a jedynie o zrównanie moich zarobków z okresu przedmamowego (pominę w tej części historii opis walki przekleństw w głowie mamy).

Matka dokonała szybkiego montażu kadrów w głowie i kalkulacji: dziecko w domu z niańką, w pracy projekt za projektem, brak snu, jedzenie w pośpiechu, perfekcjonizm, norma ponad normę. Po zrobieniu dwóch przelewów jej konta bankowego nie stać było nawet na obsikanego pampersa. Mama uprawiała więc sztukę dla sztuki, frustrując się z dnia na dzień coraz bardziej, ale Pan Szef wiedział najlepiej, że skoro mama ma pracę, powinna siedzieć cicho, brać marną kasę w kopercie spod stołu, robić swoje i zapomnieć, że wróciła tylko dlatego, że lubi tę robotę i że wynagrodzenie, które miała wcześniej było satysfakcjonujące i wystarczające, żeby zdecydować się na ten niełatwy krok, jakim było zostawienie dziecka w domu. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr. Koniec i Kropka. 

Co ja tu kur#a robię?

W jednej chwili matka, która już zawsze będzie żałować, że nie podarła tamtej śmiesznej umowy i nie wróciła do dziecka, które waży więcej niż stanowisko pracy, znalazła równowagę. 
Wagę dziecka równą szczytom w Maslowowej piramidzie codzienności.

W Nowym Roku, jak zawsze niosącym ze sobą nadzieję zmian, obietnicę jawampokażyzmu, że mogę lepiej, że zrobię to bardziej, że zmienię wszystko, mam dla Was, matek szukających pracy, wracających do pracy, sfrustrowanych w pracy jedno motywujące przesłanie. Szanujmy siebie. Znajmy swoją wartość. Idźmy w ten rok i rynek pracy twardo i pewnie. Szanujmy się. 

środa, 2 grudnia 2015

Co Ty właściwie robisz na tym macierzyńskim?


Jesteś sobie zbiegiem okoliczności niesprzyjających robieniu czegokolwiek dla siebie. Na urlopie zwanym macierzyńskim. Jeżeli też chcesz mieć brazylijskie pośladki a ciężko Ci je wziąć z kanapy, posłuchać Chodakowskiej i poświęcić każdego dnia pół godziny z życia dla zacnej czteroliterowej idei świecącej latem w bikini, to wiesz o czym mówię. O takiej cholernej przedomowionej apatii, która powoduje, że dzień się kurczy do rozmiaru tych kilku godzin poświęconych dziecku. Reszta dnia jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzie, zupełnie jak Pszczółka Maja. Robisz ileś tam kilometrów spaceru, robisz milion głupich min, doktoryzujesz się z zup kremów, raczkujesz, aranżujesz mieszkanie z zastosowaniem suszarki na pranie jako stałego elementu wystroju. Czasami nie wiesz w co włożyć ręce, czasami nie tylko nie wiesz jak się nazywasz, ale też nie wiesz jak wyglądasz i jaki jest dzień tygodnia. Funkcjonujesz według zegara dziecięcego. Wybiła godzina budzenia, jedzenia, kupy, spaceru, spania, kąpieli. Uczcijmy to minutą ciszy po dwóch godzinach płaczu. Z takim zegarkiem w ręku niczego nie zaplanujesz, dlatego często rezygnujesz z podjęcia jakiegokolwiek działania, bo przecież dziecko i tak zaraz się obudzi, zaraz będzie czegoś chciało.

Elliott Erwitt

Problem tkwi w tym, że masz wrażenie, że absolutnie nic się nie dzieje, kiedy siedzisz z dzieckiem w domu. Z tobą się nic nie dzieje. Bo świat się kręci i żyje swoim rytmem. Ludzie siedzą w pracy i spędzają czas w miłej atmosferze z młodym dynamicznie rozwijającym się zespołem, otrzymując wynagrodzenie adekwatne do wyników. Korespondują z autoresponderem. Mają przerwę obiadową. Mają kolejną cieplutką przerwę na jeszcze cieplejszą kawę. Leczą kaca po weekendzie, idą do kina, lecą na Wyspy Kanaryjskie. Ostatnio dostałam trafny komentarz dotyczący urlopu macierzyńskiego. Otóż, zwyczajowo nazywamy ten czas siedzeniem z dzieckiem w domu, podczas gdy siedzenie stanowi mały procent dnia. To o co właściwie chodzi w tym siedzeniu?

Przesiadłaś się i się zasiedziałaś

Zmieniłaś miejsce. Z pracy przesiadłaś się do domu. Permanentnie chodzisz w piżamie do południa. Nie masz kontaktu z ludźmi,  którzy nawet nie siedzieli obok dziecięcej kupy a kolkę pamiętają z wuefu z podstawówki. Kaszką z mlekiem jest dla nich spanie do południa i nie noszą w torbach pampersów, chrupek kukurydzianych i grzechotki. Zadzwoń do nich czasami, żeby się przekonać, że ich codzienność nie ma tej dozy spontaniczności, którą potrafi dać tylko dziecko. 

Wysiadujesz 

To taki kurka okres, że siedzisz i czekasz aż się wykluje. A potem ten pępek odpadnie, głowa nie odpadnie a się utrzyma, pojawi się gaworzenie, siedzenie, raczkowanie, chodzenie. I po wysiedzeniu tych istotnych czynności dla rozwoju dziecka wracasz do pracy. Uwierz mi, zatęsknisz jeszcze za ciepłym gniazdkiem. Kury są fajne. Zwłaszcza domowe.

Siedzisz w poczekalni

Zaraz będzie Twoja kolej. Jeszcze chwila, jeszcze rok na tym macierzyńskim, a potem wejdziesz na rynek pracy i wszystkim pokażesz. Teraz tylko czekasz, żeby już dziecko urosło, żebyś mogła w końcu wyjść z domu bez niego. Bo masz bardzo serdecznie kurwa dość. I masz do tego prawo.

Wysiadasz

Bo zwyczajnie brak Ci sił. Pomyliłaś autobus, to chyba jednak nie Twój kierunek. Nie jest Ci wygodnie na tym siedzeniu. Chętnie zwolnisz miejsce. Mam złą wiadomość. Nie możesz wysiąść. Nikt nie może zająć Twojego miejsca. Ten autobus się nie zatrzymuje. 


Powiem Ci coś, tylko usiądź

Tylko od Ciebie zależy jaki rodzaj siedzenia w domu wybierzesz. Ja cały czas walczę o ten aktywny, o taki, żebym mogła posiedzieć też chwilę ze sobą i ze sobą zrobić coś, na co nigdy nie ma się czasu, chodząc do pracy. Przecież urlop macierzyński to w najdłuższej opcji rok naszego życia. Trochę wywrócony do góry nogami, trochę daleko mu do jakichkolwiek norm, bo bywają dni, które są jak rozgotowane kluski. Nie masz ochoty ich jeść, chociaż sama je przyrządziłaś. Ale usiądź w tym urlopie wygodnie. Żebyś po roku nie miała bólu dupy, że mogłaś zrobić coś więcej, lepiej, być bardziej. Dla dziecka i dla siebie. 



czwartek, 26 listopada 2015

Bomby ze słów


O, dobrze, że już jesteś. Jak było w pracy? Zrobiłeś zakupy? Podaj mi butelkę z mlekiem, podgrzej sobie obiad, zrób mi herbatę, weź młodego do kąpieli, weź młodą na ręce, zrób zdjęcie, patrz jak się uśmiecha. Musisz iść do sklepu, zapłaciłeś rachunki? Jak znajdziesz chwilę, poszukaj optymalnych rozwiązań z zakresu nowe auto, nowy telewizor, nowe pół domu, gdzie pojedziemy na wakacje? (na wypadek, gdyby nagle okazało się, że nas na to wszystko stać). Zrób zestawienie wydatków. Włącz młodemu bajkę. Pomyśl, gdzie szukać oszczędności. Zadzwoń do tych i tamtych przyjaciół, zadzwoń do mamy. Napraw lokomotywę. Rozwiesisz pranie? Kran cieknie. Dodaj do każdego z wyżej wymienionych słowo proszę, będące pod ochroną z powodu grożącego mu wyginięcia.

Miłego dnia, uważaj na siebie. Napiszę Ci, jak się mamy. SMS pierwszy: Kupa w majtki, SMS drugi: siku na podłogę i kolejne: zabawki wszędzie, nie mam siły, kuchnia w czekoladzie, kryzys, krzyczą, nie słucha się, padam z nóg. SMS ostatni: a jak Tobie mija dzień? 

Znowu nie udało się obejrzeć filmu, a tak bardzo chciałeś. Znowu zasnąłeś z synem, a tak bardzo chciałeś z żoną. I tak od trzech lat. Znowu wykonywałeś poranne rytuały przed pracą najciszej, żeby nie obudzić dzieci. Znowu w wolny dzień załatwiałeś pierdyliony spraw, odpoczywając tylko przez tych parę chwil wieczorem, z córką na rękach przy relaksacyjnych dźwiękach kolki. Znowu odmówiłeś koledze wyjścia na piwo, bo wiesz, że jesteś potrzebny w domu. I tak odkąd po raz drugi wyszedłeś z porodówki.

Kiedy ostatnio uświadomiłam sobie ilość komunikatów, którymi bombarduję mojego męża. Kiedy uświadomiłam sobie, ile zadań daję mu do wykonania, a on sam wyznacza ich sobie jeszcze więcej. Kiedy dotarło do mnie, że coraz częściej patrzę na zegarek i liczę minuty do jego powrotu z pracy, żeby zrobiło mi się lżej, raźniej, żywiej, żeby zrobiło mi się lepiej.

Zrobiło mi się głupio. Zapadłam się pod ziemię. Gdybym była mężczyzną, a mój mąż kobietą, poszłabym natychmiast (mimo podomki mało wyjściowej, fryzury i facjaty, które wolałyby jednak zostać w domu, żeby nikt ich nie widział), poszłabym kupić mu kwiaty do biedronki za rogiem.

Elliott Erwitt, Valencia, Spain, 1952

Bo bywa tak, że rzucamy bomby ze słów. Takie rozkazujące, takie narzekające. Bo nam się należy, bo możemy. Zrób to, tamto i siamto, i jeszcze pięćdziesiąto. I zrozum, w jakim ja jestem fatalnym położeniu. Bo ja mam gorzej od Ciebie, to pewne.
Zadbajmy o to, żeby rzucić też czasami dla odmiany kwiatkiem w naszych mężczyzn. Zupełnie, jak byśmy miały zespół Tourette' a: Odłóż małą do łóżeczka, nastaw pranie CHODŹ PRZYTULĘ CIĘ idź do sklepu odgrzej obiad POWIEDZ JAK SIĘ CZUJESZ.

SMS pierwszy i ostatni: Kocham Cię. Dobrze, że jesteś. Bez Ciebie nie dałabym sobie rady.






środa, 18 listopada 2015

Dzień w rytmie bluesa.


Wstajesz rano z ciężarem w głowie. Jedna myśl waży więcej od drugiej. Zabijają się o siebie, biegnąc o to, która szybciej się ulotni. Myśl o tym, że gdyby nie dziecko, mogłabyś spać do południa. I myśl o tym, że mimo nieprzespanej nocy, nie możesz zasnąć od piątej trzydzieści. Wtedy skończyłaś karmić dziecko. Jest siódma pięć. Dlatego wstajesz, żeby nie myśleć, tak z boku na bok, że znowu jesteś bezsenna i bezsilna. Żegnasz męża, który wychodzi do pracy. Resztkami sił robisz sobie kawę. Przewijasz dziecko. Karmisz dziecko. Po dwóch godzinach krzyku i marudzenia orientujesz się, że kawa jest zimna. Dziecko zasnęło. Snujesz się w piżamie, nastawiasz pranie, które zrobiłaś wczoraj, ale o nim zapomniałaś. Składasz pranie, które zrobiłaś przedwczoraj. Nie prasujesz. Dzisiaj nie masz dnia na prasowanie. Dziecko się obudziło. Kiedy je karmisz, zastanawiasz się co wybrać. Spacer czy wyrzuty sumienia. Ubierasz dziecko na spacer. W ostatniej chwili orientujesz się, że chciałaś wyjść z domu w piżamie. Wciągając na siebie spodnie zapominasz, że przecież ich jeszcze nie dopniesz. Tylko gwiazdy na czerwonym dywanie wracają do formy tuż po wyjściu z porodówki. Progi tych szpitali są na pewno magiczne, przekraczając je, jest się od razu slim fit seksi mamą, gotową na wszystko, uśmiechniętą i niemarudzącą. Patrząc w lustro, uświadamiasz sobie, że jeszcze się nie umyłaś. Starasz się nie patrzeć na odrosty na włosach, połamane paznokcie, podkrążone oczy, brzuszek, który zalega na ciele. Traktujesz rzęsy tuszem, to jedyne na co Cię stać w tej sytuacji. Wychodzisz z domu. Słońce Cię denerwuje, na horyzoncie widzisz kilka wózków dziecięcych, które prowadzą uśmiechnięte mamy. Wszystko Cię denerwuje. Nie jesteś ani jak te mamy ani jak to słońce radosne.

Donata Wenders Sculptor in Space

Skręcasz za blok. Siadasz na ławce. Jesz ciastka. Jest w końcu trzynasta. Idealna pora na śniadanie. Przeglądasz w smartfonie wpisy z blogów parentingowych. Nie potrafisz pojąć, skąd w tych matkach bierze się ta spontaniczna radość. Skąd biorą się te skąpane w szczęściu dzieci, których zdjęcia zalały internety i od tej pory internety także kipią szczęściem. Ale nie ty. Ty czujesz, że coś straciłaś. Widzisz parę studentów, rozprawiających o czymś z przejęciem. Jesteś pewna, że coś straciłaś. Nie umiesz tego nazwać. Nie widzisz też, że coś jednak zyskałaś. Dziecko się budzi, wracasz do domu. Przewijasz je. Karmisz je. Pieprzona mantra matczynej codzienności na zautomatyzowanym stanowisku pracy. Coś poszło nie tak. Ktoś w ogłoszeniu o pracę obiecywał kilogramy pozytywnych emocji. Ty w CV wyróżniłaś umiejętność dostosowywania się do nowych sytuacji. Obiad dla siebie i męża odgrzejesz. Ten z wczoraj. Ten z biedronki i z mrożonki. Dzisiaj nie masz dnia na gotowanie. Na odkurzanie. Na mycie podłóg. Na zmianę pościeli. Dzisiaj nie masz dnia na bycie mamą, taką z reklam, którą tak bardzo chciałaś być. Nie masz dnia na bycie mamą w ogóle. Zasłaniasz rolety, żeby nie widzieć, że sąsiadka z zapałem myje okna. Kto powiedział, że dzisiaj jest na to idealna pogoda? Wycierasz kurz z półek chusteczką nawilżaną pampers, żeby mieć poczucie, że cokolwiek zrobiłaś dla domowego ogniska. Kładziesz się do łóżka z nadzieją, że zaśniesz chociaż na piętnaście minut, zaśniesz jak dziecko. Bo tak się przecież czujesz, bezbronna, malutka, w cieniu strachu, szlag by trafił tę sytuację raz a dobrze. Kiedy tylko zamykasz oczy, dziecko się budzi. Przewijasz je. Karmisz je. Za pół godziny mąż wróci z pracy, więc urządzasz sobie próbę generalną radości. Przyklejasz uśmiech do twarzy. Ten z numerem siedem, najmniej sąsiadujący ze smutkiem. Wcześniej zmywasz z policzków rozmyty tusz. Nawet nie wiesz, kiedy płakałaś. Po całym dniu czujesz się, jakbyś oglądała film i wyłączyła go tuż przed sceną końcową. Po co go w ogóle oglądałaś, jeżeli nie miało to najmniejszego celu? Zasypiasz wieczorem ze strachem, że dziecko za chwilę się obudzi. Myślisz tylko o tym, że kiedy to zrobi, nie będziesz miała siły wstać. Oczy masz mokre. Śpisz trzy godziny. Następnego dnia włączasz radio, ale w każdej stacji znowu rozbrzmiewa baby blues.

Podobnie dzieje się w 80% domów, w których osiadły na urlopie zwanym macierzyńskim, niedoświadczone kobiety, przerażone nową sytuacją. Baby blues to nie depresja poporodowa. Podnieś się z niego mocniejsza. Masz dla kogo działać ze zdwojoną siłą i radością. Idź i rozwieś pranie, bo znowu o nim zapomniałaś. Zamień baby blues na kid rock. A jeżeli tylko czujesz, że Cię to przerasta, koniecznie o tym z kimś porozmawiaj, bo świat mlekiem płynący i wypełniony pieluchami, śpioszkami i kupkami potrafi być ostoją, ale jeżeli go nie polubisz, pieluchsidła spętają Cię i się nie uwolnisz. To nie jest bajka, ale jeżeli naprawdę chcesz pomocy, na pewno znajdziesz jakąś dobrą wróżkę.



czwartek, 5 listopada 2015

Pieprzę Cię miasto


Moje miasto liczy 761 873 mieszkańców, z których co drugi ma trzy samochody, a co trzeci piec węglowy. Co któryś tam pali liście na działce, a co jeden to modniejszy, z maską na twarzy. Ot, najnowszy trend (może tylko liczbowo to trochę inaczej wygląda). Wielu mieszkańców zapaliło znicze na cmentarzach w dniu, w którym szczególnie powinni to robić. Reszta wtedy na szczęście wyjechała, dzięki czemu zniczy było mniej. Gorzej dla zmarłych, ale lepiej dla żywych albo raczej ledwie dychających. Bo, jak twierdzi prezydent mojego miasta, PM 10 z dopuszczalnych 50 mikrogramów na metr sześcienny rośnie w oczach przez znicze. Bo listopad jest. W grudniu poziom PM 10 sponsorować będą piece, w styczniu auta, w lutym piece, w marcu auta. W kwietniu powiedzą, że smogu nie ma, ale to będzie Prima Aprilis. W lecie na szczęście będzie wiało. Ale zawsze już to miasto będzie w dolinie i zawsze już zabudowane po brzegi, że przeciągu nie zrobisz, choćbyś w tysiącach budynków okna pootwierał na oścież. 

Moje miasto już nie pierwszy raz powiedziało mi: Nie wychodź z domu. Z dziećmi to już w ogóle. Jeżeli takie jest Twoje stanowisko, miasto, to powiedz, po co ja Ciebie mam? Ledwie Ciebie widzę, chowasz się w pyle. Pieprzę Cię czule, jak śpiewała poetka Peszek. Cholera, miasto moje mi z domu zabroni wyjść? Z dzieci zrobię kiszone, na śmierć się zanudzę?

Zwołajmy konferencję prasową i niech Smok Wawelski opowie, skąd cały ten smog. Jeżeli głównie ze spalin, postaram się jakimś cudem wsiąść z dwulatkiem i drugim egzemplarzem, dwumiesięcznikiem tak zwanym, w godzinach szczytu do tramwaju. Lubimy adrenalinę. Jeżeli naprawdę to jest główną przyczyną, pokocham komunikację miejską, obiecuję. Ale jak to mówią, jeden samochód PM 10 nie czyni. I primo: pierwszego listopada w moim odczuciu w mieście aut było jakby mniej, mimo wszystko. Secundo: w okresie wiosenno-letnim też jeżdżą, a jednak alarmów smogowych nie ma wtedy aż tylu, co teraz. Moja głowa laika nie pojmuje, dlaczego więc tak bardzo upieramy się przy tych samochodach? 

Zdaję sobie sprawę, że smog to swoiste puzzle pyłów z różnych bajek: Pan samochodzik, Baba w piecu paliła, znacie je doskonale. Tylko co, jeśli one wszystkie nie mają dobrego końca? 

Zwołajmy konferencję prasową i niech Smok Wawelski powie szczerze, czy istnieje realna szansa na poprawę jakości powietrza w Krakowie. Bo jeśli nie, to spieprzę stąd miasto. Szkoda, bo teraz 

W tobie sobie mieszkam, 
co nie znaczy, że spieprzam 
lub, że się dobrze tu czuję, uchuję. 
(...)

chociaż

truje mnie miasto, 
upija mnie miasto, 
przeraża mnie miasto, 
zachwyca mnie miasto, 
zabija mnie miasto 
i wskrzesza mnie miasto 


źródło: Internet

Nie chcę mieć sąsiadów, których nie widuję. Kryją się w domach albo pod maskami. Bo smog. Dosyć mam ogólnodostępnej już paranoi, że kiedy dzieci kaszlą, to na pewno smog je dopadł. Przyszedł w nocy i zionął PM 10 ponad normę pod poduszkę. Że jak mieszkańcom głowy pękają to na pewno znowu przez smog. Że tym razem to mgła, ale może jednak smog. Nie chcę mieć selfie z maską, bo akcja społeczna, bo smog. Czy to w czymś pomoże? Chcę sobie z dziećmi zrobić zdjęcie pod Wawelem, tak, żeby było widać ich uśmiech... i Wawel.

Chcę wyjść z domu, chcę się zaciągać Twoim powietrzem, miasto. 

Chociaż gdzieś tam, w głębi duszy, chciałabym wiedzieć ile dni życia tracę chodząc własnymi drogami (które ty mi wyznaczasz swymi przystankami). Prawda mogłaby kłuć w oczy, jak smog, ale o ile byłabym zdrowsza, gdybym tylko to wiedziała. Wtedy bez sentymentów mogłabym odejść od Ciebie, moje miasto i zostawić za sobą całą tę mgłę wzmocnioną dymem.  



czwartek, 8 października 2015

Ciesz się swoimi problemami. Już nigdy możesz ich nie mieć.


Szpitalna sala poporodowa, tak zwana dwójka. Wybudza mnie głos. Po jego tonie i wypowiadanych treściach jestem w stanie się domyśleć, że jest to głos teściowej mojej współsalowej poporodowej, którą poznałam o szóstej rano, kiedy to dokoptowali mnie do niej po moim porodzie. Patrzę na zegarek. Siódma czterdzieści.
A teściowa z pełną energią od rana rozprawia na temat przemeblowania.
Moim zdaniem te fotele nie mogą stać tam, pod ścianą. Powinniście je przesunąć pod okno. Wtedy meblościankę dalibyście w ich miejsce, stół w miejsce meblościanki, będzie idealnie. Tylko ten telewizor. Poczekaj, zaraz coś wymyślę.
Bierze kartkę, rysuje, myśli, wydaje się, że zna rozwiązanie. To znaczy, zna je na pewno, a innych rozwiązań, w sensie tych nie swoich, nie przyjmuje do wiadomości. To akurat stereotypowy przypadek teściowej.
Dlatego moja współsalowa poporodowa tylko przytakuje, zdaje się, że się poddaje. Szczerze, przy tym teściowym temperamencie sama bym się poddała, szczególnie, że nosz kurde! kto w sali poporodowej omawia przemeblowanie salonu? Na szczęście dziecko zaczęło płakać, więc temat zmienił się i teściowa wykładała teraz swoją ogromną wiedzę na temat karmienia piersią, jakże znowu w myśl stereotypu: a Ty masz w ogóle pokarm? Może masz za mało, a może w ogóle nie jest wartościowy. Uważam, że nie masz pokarmu.
Tymczasem dziecko mojej współsalowej poporodowej było przy piersi dwadzieścia minut i zasnęło nomen omen jak bobas.Teściowa poszła. To była moja teściowa. Powiedziała wyjaśniająco współsalowa poporodowa. Wiem. Odpowiedziałam w myślach i podobnie jak moja progenitura, zasnęłam.
Po południu przyszedł w odwiedziny mąż mojej współsalowej poporodowej.
Nie wierzyłam własnym uszom, ale oni też rozmawiali o przemeblowaniu salonu. Długo i intensywnie. Myślę sobie, przejebane. Pewnie łóżeczka nie mają gdzie postawić, pewnie kawalerka i nawet kwiatek na parapecie z żałością patrzy, i się gniecie. Aż mi się głupio zrobiło, że w myślach ich sarkazmem zjadałam za te pogaduchy.
Tymczasem mąż współsalowej poporodowej wypowiedział zdanie, które postawiło do pionu każde moje wyobrażenie na temat ich mieszkania.
Kochanie, jakkolwiek nie powiesimy tej szafki, telewizor i tak się nie zmieści. Nawet jak regał przestawimy. Mamy za duży telewizor. No ale jakoś trzeba będzie go zmieścić.
Jakie tam łóżeczko, kawalerka. Dżizas.
Kochanie, (zwracam się ja do mojego osobistego męża) kiedy my do cholery kupimy za duży telewizor albo jakikolwiek?
Nie chciałabym porównywać mojej córki, drugorodnej po synu, do sprzętu RTV, ale wtedy, w pierwszej dobie jej życia, kiedy nic nie robiła tylko smacznie spała, pomyślałam sobie, że czasami przychodzi moment, kiedy uświadamiasz sobie, że coś, co było marzeniem może przerastać Twoją przestrzeń życiową. I zmieniasz wszystko, żeby się dopasowało, żeby się poukładało, zgrało z każdym elementem Twojej codzienności. Chociaż nie zawsze Ci odpowiada każda ze zmian.
Szafy, ciuszki, bajzel w domu, jasna sprawa. Ale ile psychicznych przemeblowań będę musiała dokonać, żeby ją, córkę, dopasować do naszego świata? Dotarło to do mnie i poraziło. 
Mleko z cyca się rozlało. I patrzyłam w nią jak w telewizor.