poniedziałek, 4 stycznia 2016

Ile waży dziecko?


Urodziłam prawie cztery kilo żywej wagi (w gruncie rzeczy była to najmniejsza fasoleczka świata, bezbronna, słodka i nasza). Skulone, trzęsące się z zimna po wyjściu z brzucha i wystraszone dziecko, zdane tylko na matkę i ojca. Proszę nie wchodzić nam w kompetencje, nasze dziecko nie jest zdane na niczyją łaskę. Jemu wystarczy kilka powszednich rzeczy do funkcjonowania, a przede wszystkim moje i męża ogromne kochanie. Tego nic mu nie zastąpi. A Pan Szef firmy, do której wróciłam po urlopie zwanym macierzyńskim, zabierał nam to sukcesywnie każdego dnia. To przez Pana Szefa nasze życie zmieniło się w codzienność nie do zniesienia, w gadanie po pracy o pracy, która przestała być tego warta. I to przez Pana Szefa znienawidziłam mój kochany pełniutki etat, który był kiedyś moją pasją, i przez Pana Szefa nie mogłam spędzać z dzieckiem tyle czasu ile bym chciała. Przez Pana Szefa zastraszanie mnie, demotywowanie mnie i z góry założenie, że mając dziecko jestem pracownikiem gorszej kategorii. Dlatego zdecydowałam, że to jest najwyższy czas, żeby odejść i zająć się życiem, Panie Szefie. I przestać żałować, że poświęciłam pół roku z życia mojego dziecka, pół roku milowego w jego rozwoju dla udowadniania Panu, że kobieta po ciąży ma więcej mózgu i siły niż niejeden facet. 

Historia jakich wiele. Kobieta zdała test ciążowy na dwie kreski, zawiadomiła pracodawcę, pełny etat wykonywała wydajnie do ósmego miesiąca ciąży, odbyła poród (cóż, robiła przyjemniejsze rzeczy w życiu, ale nic nie było lepsze w skutkach). Po porodzie wpadła w ramiona ZUS-u, bo jej umowa o pracę wygasła wraz z przecięciem pępowiny. Rozpoznanie ciąży nastąpiło w niewygodnym dla przyszłej matki okresie, czyli na umowie na tak zwany bardzo ściśle określony czas, dlatego zażaleń wnosić się nie dało, Szef nasz Pan, Pan Szef się zna. Umowa do dnia porodu. Firma to Twoja matka, matko! Tylko w głowie mnożyło się pytanie co dalej? co dalej? co dalej?

Kompetencje przyszłej mamy są olbrzymie, jej chęci, zapały, każde działanie naznaczone pasją – zatem bez dwóch zdań: chcemy Panią! Chcemy Panią tuż po podstawowym urlopie zwanym macierzyńskim, po tym sześciomiesięcznym, byle nie dłuższym! Chcemy Panią od razu!
I chcieli. Bo się mama trochę prosiła. Bo koleżanka z działu odeszła, ta ważniejsza szczeblem, więc i stanowisko zwalniało się bardziej wymagające, a mama lubiła wyzwania. A gdyby tak koleżanka nie odeszła? Może by już wtedy tak bardzo mamy nie chcieli. Niezależnie od tego, co Pan Szef miał na myśli, mama wróciła do pracy z dziwnym przeświadczeniem, że musi udowodnić więcej, że musi pokazać się od jeszcze lepszej strony, że będzie bardziej wydajna, żeby Pan Szef nie żałował swojej decyzji, że musi pokazać, że matka potrafi zarządzać nie tylko okołoniemowlęctwem.

Minął termin składania w ZUS-ie wniosku o przedłużenie urlopu mało wypoczynkowego, zwanego rodzicielskim. Stres opadł, bo przecież mama wraca do pracy, bo chcieli ją, nieważne czy naprawdę czy tylko udawali, ale chcieli! I kiedy droga na rodzicielski była już zamknięta, mamie przedstawiono nową umowę o pracę z nowymi warunkami, które wcale nie były lepsze i nawet nie były takie same jak przed ciążą, i nawet w małym procencie nie przypominały obiecywanych kwot. Jak to? Mama żąda spotkania, żąda wyjaśnień.

Powinna się Pani cieszyć, że ma Pani pracę.

Standardy, Panie Szefie, zna Pan na pamięć. I bajkę o mniejszej wydajności matek. Taka wisienka na tym gorzkim torcie, który ledwie da się przełknąć.

Peter Lindbergh

W tym momencie mama zaczęła współczuć każdej kobiecie obcującej z Szefami mieszczącymi się w tych kategoriach skurwysyństwa. Mama pozostała bez wyjścia, z obietnicą, że po kwartale ocenione zostaną jej wyniki pracy, które będą mogły wpłynąć na ewentualne negocjacje wynagrodzenia. Więc mama się przez kwartał czerpała psychicznie i fizycznie, obmyślając z dzieckiem na rękach strategie działań w firmie, które wdrażała po nieprzespanych nocach. I wniosła o kolejne spotkanie. 

Podwyżka? Za Pani wyniki mogę Pani co najwyżej zrobić pyszną kawę, podwyżki jednak nie będzie, bo cóż, ma Pani mniejszą prowizję, ale ma Pani pracę. Nie każda kobieta w Pani sytuacji ma to szczęście (no naprawdę, Panie Szefie dziecko to jest TAKA SYTUACJA, że Panu się w głowie nie mieści). Panie Szefie, chyba się nie zrozumieliśmy, ja nie proszę o podwyżkę, a jedynie o zrównanie moich zarobków z okresu przedmamowego (pominę w tej części historii opis walki przekleństw w głowie mamy).

Matka dokonała szybkiego montażu kadrów w głowie i kalkulacji: dziecko w domu z niańką, w pracy projekt za projektem, brak snu, jedzenie w pośpiechu, perfekcjonizm, norma ponad normę. Po zrobieniu dwóch przelewów jej konta bankowego nie stać było nawet na obsikanego pampersa. Mama uprawiała więc sztukę dla sztuki, frustrując się z dnia na dzień coraz bardziej, ale Pan Szef wiedział najlepiej, że skoro mama ma pracę, powinna siedzieć cicho, brać marną kasę w kopercie spod stołu, robić swoje i zapomnieć, że wróciła tylko dlatego, że lubi tę robotę i że wynagrodzenie, które miała wcześniej było satysfakcjonujące i wystarczające, żeby zdecydować się na ten niełatwy krok, jakim było zostawienie dziecka w domu. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr. Koniec i Kropka. 

Co ja tu kur#a robię?

W jednej chwili matka, która już zawsze będzie żałować, że nie podarła tamtej śmiesznej umowy i nie wróciła do dziecka, które waży więcej niż stanowisko pracy, znalazła równowagę. 
Wagę dziecka równą szczytom w Maslowowej piramidzie codzienności.

W Nowym Roku, jak zawsze niosącym ze sobą nadzieję zmian, obietnicę jawampokażyzmu, że mogę lepiej, że zrobię to bardziej, że zmienię wszystko, mam dla Was, matek szukających pracy, wracających do pracy, sfrustrowanych w pracy jedno motywujące przesłanie. Szanujmy siebie. Znajmy swoją wartość. Idźmy w ten rok i rynek pracy twardo i pewnie. Szanujmy się. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz